sobota, 13 lipca 2013

RAMADANOWY SURVIVAL

2 komentarze
I znowu mamy Ramadan - mój drugi w Krainie Wielbłąda. Różnica polega na tym, że tym razem przeżywam go jako lud pracujący. Z tej okazji, poza standardowymi życzeniami Ramadan Kareem, krótki poradnik: Ramadan 101. Tak na wypadek, gdyby ktoś przymierzał się do przeprowadzki i nie chciał już na wstępie mieć pod górkę. Zaczynamy...

1. Stating the obvious: w czasie Ramadanu muzułmanie poszczą, od świtu do zmierzchu.
2. Post obejmuje nie tylko jedzenie i picie. Zakazane jest też choćby palenie, żucie gumy, czy rzucanie lubieżnych spojrzeń na prawo i lewo.
3. Z seksu też nici. Dla małżeństw - od świtu do zmierzchu. Dla żyjących w grzechu (:P) - bzykanie jest be, Ramadan czy nie Ramadan :D.
4. Nie jesteś muzułmaninem? Nie szkodzi. Jedzenie i picie w miejscach publicznych przez ten miesiąc karalne jest upomnieniem czy inną grzywną. Trochę to niewygodne, ale z drugiej strony obżeranie się sandwichem podczas gdy 80% ludzi wokół nie miało nic w ustach od kolacji dnia poprzedniego jest dość okrutne.
5. W ciągu dnia zamknięta jest też zdecydowana większość knajp. Te, które działają, z reguły znajdują się na terenie hoteli, a wchodzi się do nich nieoznakowanym wejściem od kuchni. Dlatego lunch najlepiej zjeść w domu.
6. Zła wiadomość dla lubujących się w winku do obiadu, czy tam innym piwie do meczyku - sprzedaż alko, i tak niesamowicie tu ograniczona, w czasie Ramadanu zostaje całkowicie wstrzymana. Kto nie zrobił zapasów może co najwyżej liczyć na to, że znajomi zrobili ;)
7. Dla równowagi, pozytyw - katarskie prawo głosi, iż na cały miesiąc godziny pracy muszą zostać skrócone i nie mogą przekroczyć 6h/dobę dla firm prywatnych i bodajże 5h dla instytucji rządowych. Dla mnie, siedzącej zazwyczaj w pracy od 8 do 18, to prawie jak urlop ;)
8. W pracy w ciągu tych 5-6 godzin panuje całkowite rozprężenie (tzn. taka jest zasada, nie obejmująca niestety mojej firmy, jako że w czasie Ramadanu rokrocznie sprzedaż nowych aut znacząco wzrasta). Jeśli jesteście w trakcie procesu rekrutacyjnego, albo negocjacji biznesowych - możecie mieć pewność, że wszystko przeciągnie się o miesiąc.
9. Poruszając się po mieście (i po pracy), zwracajcie uwagę na objawy u innych, takie jak: drżące ręce, nieobecne spojrzenie, mamrotanie do siebie i liczne tiki nerwowe. W czasie Ramadanu oznacza to, że macie do czynienia z nałogowym palaczem. A uwierzcie mi, nie ma nic gorszego niż "chain smoker", który nie może sobie zajarać przez 14 godzin. Zachowując spokój, wycofajcie się na bezpieczną odległość. Żadnych gwałtownych ruchów!
10. W dobrym tonie jest też skromniejszy niż zazwyczaj ubiór (dotyczy to zarówno pań jak i panów!), oraz bardziej stonowane zachowanie (żadnych wrzasków, dzikich chichotów, publicznych śpiewów - prowadźcie się z godnością! :D).
11. Jeśli akurat nie pościcie i chcecie dostać się gdzieś nie stojąc w korku, najlepiej wyruszyć ok. 19 - wtedy cała muzułmańska część populacji siedzi i je (w tym roku post w Katarze przerywamy o godz. 18:30). Z kolei najgorszy czas na podróż to 18-18:30 (kiedy wszyscy jadą jak szaleńcy, żeby tylko zdążyć do domu na kolację) oraz po 21 (kiedy najedzeni i szczęśliwi Arabowie masowo wsiadają w auta i ruszają na miasto).
12. Jeśli zdarzy Wam się utknąć w korku w okolicy 18:30 (przerwanie postu), jest duża szansa, że podejdzie do Was miły pan policjant i wręczy... nie, nie mandat :P wręczy butelkę wody i pudełko daktyli :)
13. Chcecie uzupełnić zapasy żywności w domu? Nie ma lepszego czasu niż Ramadan. Zgodnie z rozporządzeniem Emira, co roku z tej okazji obligatoryjnie obniżane są ceny całej masy podstawowych produktów spożywczych i nie tylko (w tym roku ponad 300!). Moja polska pazerna dusza pieje z zachwytu - można się obkupić i nie przepłacić :)
14. Chcecie schudnąć? Pośćcie razem z muzułmanami, ale nie jedzcie tyle co oni na kolację :) voila!

Ramadan Kareem!

sobota, 15 czerwca 2013

BASEN

3 komentarze
Nasłodziłam Arabom w poprzednim poście i co? I dosłownie 2 dni później sobie nagrabili! O co się rozeszło? Już już piszę.

Od jakiegoś czasu chodzimy z Mężem na basen. Basen jest publiczny, ale arabskim zwyczajem, jako że generalnie mężczyznom i kobietom nie przystoi pływać w tej samej wodzie i chodzić boso po tych samych kafelkach, czas na basenie podzielono na tzw. family time i normal time. Family time w teorii charakteryzuje się tym, że do basenu wpuszczana jest płeć piękna oraz mężczyżni, jeśli towarzyszą im żony lub dzieciaki. Chodzi o to, żeby napaleni single nie wprawiali cnotliwych kobiet w zakłopotanie. Idea szczytna i byłam przekonana, że w kraju takim jak Katar, gdzie kobiety są wyjątkowo pruderyjne,  a ekspaci wyjątkowo jurni, zasady family time przestrzegane będą wyjątkowo ściśle. A guzik! W zeszłą niedzielę na basenie byłam: ja, Khaled, 2 tatusiów z uczącym się pływać potomstwem oraz horda arabskich singli. Myślę sobie: ok, przecież przyjechałam z Europy gdzie separacja kobiet od mężczyzn gdzie indziej niż szatnia wywołałaby śmiech na sali - dam sobie radę. Pomijając fakt, że panowie w sposób bezczelny łamią zasady, nic złego się nie dzieje. Weszłam więc z Mężem do wody i rozpoczęłam cotygodniową sesję pływania. Początkowo nie zwróciłam uwagi na grupkę arabskich młodzieńców na torze. Pewnie dlatego, że siedzieli na końcu toru i zamiast pomachać trochę dla sportu rączkami i nóżkami, udzielali się towarzysko, a tor długi, 50-metrowy. Nauczona doświadczeniem, postanowiłam trzymać dystans i pływać sobie po 25-metrów, wystarczy. W pewnym momencie młodzieńcy stwierdzili jednak najwyraźniej, że czas się poruszać i zaczęli przemieszczać się w naszą stronę. Tak się przemieszczali i przemieszczali, aż nieuchronnie musiałam przepłynąć między nimi. Automatycznie przyspieszyła, a zerkając w bok odnotowałam co następuje: bezczelni kolesie założyli okulary i pozostając w pełnym zanurzeniu obserwowali pod wodą każdy mój ruch, skupiając się na części ciała, której nie muszę wymieniać z nazwy. Pod obstrzałem takich spojrzeń każda kobieta poczułaby się nieswojo, niezależnie od tego czy pływałby w burkini, czy w stringach. Nie mówiąc nic Khaledowi (zaraz rzuciłby się obić jednego z drugim po mordzie, ten mój arabski mąż :)), podpłynęłam w kierunku kogoś kto wyglądał na nadzorcę/ratownika. Przedstawiłam mu zwięźle sprawę, w dobitny sposób przekazując, że jako jedyna kobieta na basenie mam prawo do tego, żeby przydzielić mi chociaż jeden tor, a poza tym jakoś nie widzę żeby tamci panowie przyszli tu z żonami czy dziećmi i na tej podstawie wnoszę, że ktoś popełnił błąd wpuszczając ich na basen w czasie tych drogocennych 2 godzin kiedy, w teorii, płeć piękna może bez skrepowania taplać się w wodzie. Pan nadzorca, zamiast wygonić młodych na inny tor (w idealnej sytuacji: z budynku), spojrzał na mnie jednym okiem (że co niby, obca KOBIETA będzie mu tu głowę zawracać) i stwierdził, że bardzo mu przykro, ale nic nie może zrobić. Wkurwiłam się. W zaistniałej sytuacji miałam w zasadzie 2 wyjścia:
1. Olać sprawę i pływać dalej narażając się na dalszy silent harassment.
2. Unieść się poczuciem niesprawiedliwości całej sytuacji i zrobić wielką aferę (z potencjalnym wezwaniem policji włącznie).
Żadna z opcji nie wydawała mi się idealna, wybrałam opcję 3. Wzięłam Męża pod pachę (mówiąc po prostu, że nie podoba mi się że jest taki tłum na torze) i pod obstrzałem napalonych spojrzeń młodzieńców, w najmniej seksowny z możliwych sposób wyczołgałam się z basenu. Nie poszłam do domu, o nie. Szczelnie owinięta w ręcznik udałam się na poszukiwanie menedżera wyższej instancji :) szczęśliwie wpadłam na niego po paru sekundach; też Arab, ale jakoś tak mu lepiej z oczu patrzyło. Przedstawiłam całą sytuację, kreując się na biedną uciśnioną kobietę, która nawet podczas family time nie może opędzić się od facetów. Co chciałam uzyskać? Wolny tor. Tylko tyle i aż tyle. Co uzyskałam? ha :) wspinając się na wyżyny gry aktorskiej i damskiej perswazji, nie tylko dostałam obietnicę, że od tej pory wpuszczana będę z mężem jako VIP do 25-metrowego diving pool gdzie nikt inny nie będzie miał prawa pływać. Uzyskałam też (dla siebie i Khaleda) darmowy wstęp na basen przez miesiąc, jako wynagrodzenie za poniesione szkody moralne (trochę z tej biednej uciśnionej kobitki wylazła natura prawnika :P).

Jaki morał z tej historii? Kobieta, żeby odnaleźć się w szowinistycznej bliskowschodniej rzeczywistości, musi umieć postawić na swoim. Musi czasem walcząc o to, co w oparciu o lokalne zwyczaje się jej należy, walić głową w mur milczącego oporu męskiego ego. Jak ma twardy łeb to się przebije :) Jeśli nie - dołączy do tysięcy zahukanych, siedzących w domu i wiodących nudne życie matek, żon i córek. Względnie wróci do Europy, jej równości płci i rozbuchanego feminizmu, gdzie na pewno ją usłyszą :)

piątek, 7 czerwca 2013

ARABOWIE I KOBIETY...

4 komentarze
...czyli obalania (i podtrzymywania) stereotypów ciąg dalszy.

Na początku kilka słów wyjaśnienia: to, co poniżej, oparte jest w całości na moich osobistych stereotypach powstałych na bazie wielomiesięcznych obserwacji oraz interakcji, i w stosunku do wielu osób oczywiście nie jest prawdą :)

***

Zarówno w polskich jak i zagranicznych mediach regularnie pojawia się temat "stosunku Arabów do kobiet". A że te biedne kobiety takie uciśnione, gnębione przez mężów, zaprzęgnięte do garów, stworzone wyłącznie do rodzenia dzieci itp itd. A czy zastanowił się przy tym ktoś kiedyś, że Arab Arabowi nierówny? Mieszkając w Katarze, stykam się na codzień z przedstawicielami (i przedstawicielkami) każdej możliwej arabskiej nacji, od Katarczyków, przez Saudyjczyków, Libańczyków, Palestyńczyków, po Tunezyjczyków i Egipcjan. I uwierzcie mi, różnice między są czasem, nie przymierzając, jak między Brytyjczykiem z Londynu a mieszkańcem madagaskarskiej dżungli :) Dlatego, na potrzeby nieuświadomionych dziewcząt planujących wyrwać Araba (oraz całej reszty spragnionych postów Czytelników) - krótki poradnik o tym, czego może spodziewać się kobieta wiążąc się z przedstawicielem danej nacji.

KATARCZYCY
Zaczniemy od nich, bo to moi gospodarze, więc wypada :) stety lub niestety, wśród Katarczyków (zarówno płci męskiej jak i żeńskiej), postać romantyczna związku damsko-męskiego praktycznie nie istnieje. Małżeństwo traktowane jest jak kontrakt między dwojgiem ludzi. Facet ma z tego potomstwo (żeby podtrzymać ród) a kobieta - kasę i wszystkie możliwe luksusy. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że obie strony są usatysfakcjonowane. Kobiety czasem do tego stopnia, że dużo bardziej zależy im na tej kasie niż na mężu, więc z radością wyrażają wymaganą przez prawo zgodę na to, żeby facet wziął sobie drugą czy trzecią żonę. Pierwszy z brzegu przykład: ostatnio głośno było o rozwodzie pewnej pary. O co poszło? Mianowicie żona dostała od męża w prezencie ślubnym zegarek, wysadzany diamentami, o niewyobrażanej dla nas - zwykłych śmiertelników, wartości. Po roku czy dwóch zegarek się zepsuł, żona wzięła go do naprawy. No i co się okazało? Tak, zgadliście :) zegarek był marną podróbą. Skutek? Natychmiastowy pozew o rozwód. Z tego co zasłyszałam, żona nie tylko rozwód dostała, ale sąd nakazał też byłemu już mężowi wypłatę na jej rzecz równowartości rzeczonego zegarka. Dla większości Europejczyków brzmi to jak patologia, ale kim jesteśmy, żeby oceniać życie innych, jeśli takie życie dla siebie wybrali. Na otarcie łez - trochę zdrowego rozsądku w całej tej patologii: jako że małżonkowie z reguły przed ślubem nie mieli nawet okazji porozmawiać, po ślubie mają taki jakby "grace period" - docierają się przez pół roku czy rok, a jeśli uznają, że nie są w stanie ze sobą przebywać (a małżeństwo nie zostało skonsumowane) - mogą je z łatwością unieważnić.

SAUDYJCZYCY
Najbardziej radykalna arabska nacja, z jaką się do tej pory zetknęłam. To dzięki nim powstają te ogólnoświatowe stereotypy o uciśnionej żonie, zamkniętej na codzień w domu. Poza granicami swojego kraju zachowują się nieco bardziej przyzwoicie, choć i tak czasem z nich ta saudyjska natura wyłazi :) Przykład (historia przytrafiła się mojej znajomej, Polce): dziewczyna razem z koleżanką z pracy umówione były z wysokim rangą urzędnikiem Ministerstwa Zdrowia na spotkanie biznesowe. Pracownik ów to Saudyjczyk, o dość chyba konserwatywnych poglądach... Obie panie przyszły do Ministerstwa ubrane profesjonalnie i skromnie; żadnych spódniczek, dekoltów czy odsłoniętych ramion. Pan jednak, kiedy je ujrzał, zdecydowanie odmówił rozmowy z nimi, ponieważ... uwaga uwaga... nie miały zasłoniętych włosów. Uznał je więc za w każdym calu nieprzyzwoite i prowokujące indywidua. Dziewczyny zawróciły do recepcji spytać, czy nie mają tam może na zbyciu zapasowych hidżabów :) urocza Kataryjka w recepcji zaniosła się śmiechem wyciągając spod blatu chusty, stwierdzając, że z wyżej wymienionym panem mają tu takie sytuacje przynajmniej raz w tygodniu.

LIBAŃCZYCY
Libańczycy kochają kobiety :) wszystkie kobiety, wszystkich nacji. Wolne i zamężnę, nie ma znaczenia. A kobiety kochają Libańczyków ;) mam przyjemność pracować z kilkoma, których ubóstwiam. W każdym calu szarmanccy, dobrze wychowani, inteligentni i pozytywnie nastawieni do życia. Uwielbiają komplementować kobiety, nie jakimiś głupawymi tekstami, ale w taki sposób, że każdej zmiękną kolana ;) są rewelacyjni jako kumple, ale z pełnym przekonaniem stwierdzam, że nie chciałabym związać się z jednym z nich. Po miesiącu popadłabym w paranoję wyobrażając sobie (zapewnie słusznie), że facet zdradza mnie na prawo i lewo :P dobrze pamiętam jak pewnego dnia konwersowałam z jednym z nich na temat stosunków damsko-męskich i w pewnym momencie usłyszałam od niego: "trust me Joanna, never marry a Lebanese, you can be the best wife ever and still sooner or later he will cheat on you". 

EGIPCJANIE
Również kochają kobiety, ale w zupełnie innym tego słowa znaczeniu. Brakuje im tego charakterystycznego dla Libańczyków szacunku i dobrego wychowania. Znaczna część Egipcjan (tych z młodszego pokolenia)... hmm no nie da się tego powiedzieć w ładniejszy sposób... lubi się bzykać, do tego stopnia, że całe ich życie wokół tego się obraca. Libańczycy kochając kobiety myślą o tym, żeby tym kobietom było dobrze. Egipcjanie, no cóż, myślą głównie o sobie :) zastrzegam w tym miejscu, że NIE WSZYSCY są tacy, tak powiedzmy 3/4 tych, których poznałam. Egipcjanie żenią się, żeby zaspokoić oczekiwania rodziców i ogólnie społeczeństwa. Żadko kiedy jednak z żoną łączy ich jakieś głębsze uczucie. Lubują się w Wielkich Słowach Miłości, ale absolutnie nie przeszkadza im to parę razy w tygodniu skakać w bok z przypadkowo napotkaną Filipinką czy Arabką. Mąż mój ma sporo takich znajomych. Pewnego razu wrócił do domu dość zniesmaczony i opowiedział mi, że ci wspaniali znajomi namawiali go, żeby poszedł z nimi na panienki. Mąż na to, że sorry ale zapominacie chyba, że mam żonę. Na co oni: "so what?". No właśnie. Powiedział mi też, że zna wielu takich, co zostawili w Egipcie żony, przyjechali do Kataru niby zarobić na rodzinę i przygruchali sobie na boku 5 czy 6 "girlfriends". Egipcjanie starszej daty do kobiet mają raczej neutralny stosunek. Można powiedzieć, że są nieco staroświeccy - uważają np, że kobiety nie powinny pracować wieczorami czy w weekendy (dla mnie bomba, dzięki temu ominęła mnie w firmie ta wątpliwa przyjemność ;)), na codzień zachowują dystans, ale bez jakiejś niechęci czy poczucia wyższości.

PALESTYŃCZYCY
Dzielą się wewnętrznie na dwie grupy w zależności od regionu, z którego pochodzą - nie rozumiem jeszcze za bardzo tego podziału; wiem tylko, że przedstawiciele jednej grupy to stateczni obywatele, a drugiej to szaleńcy :D poznałam oba typy. Typ 1 jest dość nudny, nie charakteryzuje się w zasadzie niczym szczególnym - ot taki przeciętny facet, bez jakiś wyróżniających go zalet czy wad. O typie 2 za to książkę możnaby napisać :) kiedyś znajoma Palestynka (typ 1) powiedziała mi, że jakby któryś Typ 2 starał się o jej rękę to jej rodzice wykopaliby go z domu z hukiem, nie dając mu nawet dojść do głosu :) trochę racji mają... z jednym takim Typem 2 współpracuję na codzień przy odprawach celnych aut w porcie. Powiem tak: początki były trudne :) komunikując się z nim człowiek czuje się trochę jak saper rozbrajający bombę. Jeden fakszywy ruch i bomba eksploduje. Jednocześnie, facet jest mega dobry w tym co robi, taki wybuchowy profesjonalista :) Jest to chyba jedyny typ Araba jaki poznałam, który nie ma oporów przed wdaniem się z kobietą w słowną bójkę. W pewnym sensie bardzo mi jest ktoś taki tu potrzebny, czasem człowiek po prostu musi się z kimś tak porządnie pokłócić :) zaleta: nie trzyma urazy i nie stroi fochów. 5 minut po kłótni można z nim normalnie porozmawiać. Wada: nigdy nie wiadomo, co sprawi, że wybuchnie. Nie wiem natomiast, jak zachowuje się Typ 2 w związku damsko-męskim - pech chciał, że mój wybuchowy współpracownik z dużym prawdopodobieństwem woli chłopców ;)

TUNEZYJCZYCY
Chłopcy do kochania <3 ale to pewnie dlatego, że Mąż nie dał mi poznać tej gorszej części społeczeństwa ;) nie byłabym fair oceniając całą nację w oparciu o kilku facetów będących klonami Khaleda jeśli chodzi o osobowość. Z obserwacji rodzin wynika, że do kobiet mają zdrowe podejście. Jeśli kobieta nie pracuje i siedzi w domu z dziećmi gotując obiadki, to dlatego, że sama chciała, a nie że mąż ją zmusił. Co ciekawe, w sporej części rodzin panuje matriarchat  - seniorka rodu trzyma władzę absolutną a senior z reguły leży na kanapie z pilotem i tej władzy się poddaje. Coś Wam to przypomina? :)

BONUSOWO: NIE-ARABOWIE, HINDUSI

(na przykładzie mojego najbliższego kumpla z pracy)
Hindusom trochę współczuję; wydaje się, że związki damsko-męskie są dla nich niesamowicie skomplikowane i pełne przeszkód. Muszą pogodzić ze sobą całą masę okoliczności. Idealna wybranka takiego 25-letniego Hindusa (nadal podaję kumpla za przykład :P), powinna:
- być Hinduską (ewentualnie Pakistanką),
- mieć ciekawą osobowość,
- być ładna (oczywiście :P),
- być liberalna na potrzeby jego rodziców,
- być konserwatywna na potrzeby jego dalszych krewnych,
- umieć gotować lepiej niż mamusia, oczywiście tradycyjne indyjskie potrawy,
- mieć wykształcenie,
- mieć fajną i szanowaną w społeczeństwie rodzinę (niesamowicie istotne!),
- dobrze się prezentować zarówno w sari jak i w dżinsach i t-shircie,
- mieszkać w Indiach i mieć wolę i środki, żeby zaraz po ślubie się przeprowadzić do Kataru,
- opcjonalnie: mieć dobry posag <ściana>

Jak widzicie więc, co kraj to obyczaj :) no, teraz jesteście bardziej wyedukowani i macie dobry przykład na to, że nie należy wrzucać wszystkich Arabów do jednego worka ;) 

Dziękuję za uwagę, miłego popołudnia!

piątek, 24 maja 2013

KTO Z KIM PRZESTAJE, TAKIM SIĘ STAJE.

1 komentarze
W zeszłym tygodniu po raz kolejny wybrałam się z wizytą do naszych bardziej rozwiniętych sąsiadów. I wiecie co? Najpierw myślałam, że taksówka zamiast do hotelu wywiozła mnie do Rosji. Gdzie się nie ruszę - Rosjanie i język rosyjski. No słowo daję, gorzej niż w Hurghadzie u szczytu sezonu. Człowiek chce zrobić zakupy w spożywczaku i kurde nie może, bo wszystko opisane cyrylicą. Gdyby nie obrazki to nie zorientowałabym się, że zamiast jogurtu naturalnego w moim koszyku wylądowała śmietana (oczywiście rosyjska). W tym miejscu chciałam początkowo napisać, że zbulwersowała mnie liczba rosyjskich prostytutek na ulicy... Pisanie tego nie byłoby jednak fair, bo skąd pewność, że to dziwki były? Żadna nie zaoferowała mi seksu za pieniądze, więc może to zwykłe turystki ubrane z właściwym Rosjankom wakacyjnym rozmachem? :) grunt, że w moich posamolotowych dresach i trampkach czułam się dziwnie płynąc przez tłum blonwłosych wytapetowanych lasek, których dekolty kończyły się mniej więcej w tym samym miejscu co spódniczki. Jak się później okazało, Mała Rosja to zaledwie niewielki wycinek całego miasta - rejon Jumeirah beach i okolica. Na szczęście. Kolejne spostrzeżenie: nie od dziś wiadomo, że Dubaj ekspatem stoi. Nie każdemu jednak wiadomo, że AŻ TAK. O ile w Katarze nie trzeba się długo rozglądać, żeby namierzyć tubylca (zdesperowanym nie polecam jednak zaglądać do landkruzerów - może się to skończyć na komisariacie), o tyle w Dubaju ze świecą ich szukać. Być może kamuflują się nosząc zwyczajne ciuchy, może wychodzą dopiero po zmroku, a może dawno się już wyprowadzili... grunt, że paradoksalnie częstszym widokiem w Dubaju jest Katarczyk niż Emiratczyk... Może biedacy przestraszyli się rosyjskiej rozpusty :) po pustynności i hmm arabskości Kataru, Dubaj stanowi sąsiedzką odskocznię do europejskości. Rozwinięty transport publiczny, zieleń, chodniki, kultura na drodze (daleko jej jeszcze do europejskiej, ale widać postęp :)), niemal całkowity brak nachalnych spojrzeń napływowej klasy robotniczej - raj :) tylko Mężowi czasem ciężko było się odnaleźć... np. wtedy gdy wysłany po aspirynę do apteki wrócił ze zgorszeniem wymalowanym na śniadej twarzy, ogłaszając zbulwersowanym głosem, że następnym razem mam iść z nim, bo jak idzie sam to bezczelnie napastują go chińskie prostytutki :)

5 dni spędzone w Emiratach uważałabym za jedne z lepszych wakacji w ostatnich latach, gdyby nie to, że:
1. w połowie wyjazdu odcięło mi telefon a po przyjeździe okazało się, że rachunek wynosi ponad 2,5 tys. Nadal tajemnicą pozostaje dla mnie to, kiedy i w jakich okolicznościach nabiłam na kom. taką kasę. Zwłąszcza, że w myśl umowy, po przekroczeniu 600 powinna zadziałać blokada telefonu.
2. pilot w drodze powrotnej albo był niedoświadczony, albo nawalony, albo wyskoczył z samolotu przed startem. Najpierw w połowie startu zaliczyliśmy gwałtowne hamowanie (na tyle gwałtowne, że zapanowała ogólna panika), a potem przy lądowaniu pilot (jeśli był w kokpicie) zapomniał chyba, że należy kurna ZWOLNIĆ i wparował na pas z taką prędkością, że prawie się nie wyrobił, a hamował przy tym tak ostro, że od wibracji mało nie straciłam zębów, a paru osobom pospadały na głowę bagaże. Qatar Airways oficjalnie traci status five-star airline :P

A newsy z Kataru?
Ano rząd katarski postanowił otworzyć rozbudowany rynek pomocy domowych i niań także dla Europejek, a konkretnie dla Bośniaczek i Macedonek. Efekt? Gwałtowne protesty katarskich żon, przytłoczonych wizją eterycznych blond piękności zza wielkiej wody, przybywających by odbić im mężów. Większość tubylców pozostanie zatem pewnie przy Filipinkach i Etiopkach :)

P.S. tytuł posta miał stanowić odniesienie do tego, że po roku spędzonym w Katarze zaczęłam czuć się niekomfortowo w towarzystwie roznegliżowanych lasek :P pruderyjne Katarki w Emiratach zapewne mdleją ze zgorszenia :) 

piątek, 3 maja 2013

EMIGRANTKA - PODGLĄDACZKA

0 komentarze
Katarscy sąsiedzi z naprzeciwka urządzają dziś bal, Qatari style. Jako, że mieszkam na pierwszym piętrze, mam w planie podglądać ich poczynania dyskretnie zza zasłony, a co. Bladym świtem pod sąsiedzką bramę podjechał mini tir wyładowany po brzegi perskimi dywanami i najobrzydliwszymi na świecie fotelami w niepowtarzalnym katarsko-wiktoriańskim stylu. Aż mnie ręce świerzbiły, żeby strzelić fotę, ale jakby się ktoś zorientował, to w najlepszym przypadku skonfiskowaliby mi komórkę. Tak właśnie wygląda katarski model ochrony prywatności ;) na naczepie mini tira poza dywanami i obleśnymi fotelami podróżowało też czterech Hindusów, którzy w ciągu niespełna godziny wnieśli cały ten kram za wysoki mur, na teren posiadłości sąsiedzkiego szejkostwa. Tam porozwijali te dywany pod chmurką, tak, żeby zakryć cały ten dekoracyjny szarobury beton, jakiego używa się tu zamiast trawy i kwiatów, i porozstawiali wokół fotele. Ja też postawiłam fotel, nieco mniej obleśny, przy oknie - moje stanowisko obserwacyjne na wieczór :) teraz wszyscy czekamy aż upał zelżeje i katarscy imprezowicze zaczną się zjeżdżać. Jeśli będzie interesująco to jeszcze o nich tu później wspomnę.

A tak z innej beczki...
Pamiętacie jak cieszyłam się z otwarcia Ikei? Weszłam, rozejrzałam się i poczułam się jak w domu. Jednak nawet ta skandynawska ostoja europejskości (hehe) by zapewnić sobie byt na Bliskim Wschodzie, musi dostosować się do panujących tu zwyczajów. Dlatego dziś przy wejściu stali panowie rozdający takie oto ulotki:

Jeśli wejdziesz między wrony... itakdalej :)

Mąż mój, muzułmanin, zbył ulotkę lekceważącym machnięciem ręki stwierdzając, że "Eee tam, przecież nie wygonią nas ze sklepu. O, zobacz jaka fajna szafka na buty!" (nawet mu, skubanemu, przez myśl nie przeszło, żeby np iść się pomodlić :D). Pokiwałam złowieszczo głową myśląć "jeszcze zobaczysz!". I faktycznie, o godzinie 11:25, pracownicy kulturalnie acz stanowczo zaczęli zaganiać szalejących wśród tanich sof ludzi w kierunku kas. Wyglądało to trochę jak na tych szkockich filmach dokumentalnych gdzie pasterze zaganiają owce, żeby się nie rozlazły i karnie w kupie weszły do zagrody :) tak mnie ta myśl ubawiła, że zwinęłam się ze śmiechu, pod obstrzałem zdumionych spojrzeń innych zaganianych ekspatów. Zła owca. Szalona :) Szafkę na buty kupiliśmy.

Disclaimer: tak to już tu w piątki bywa, że sklepy w znacznej większości albo zamykają na godzinę-dwie w czasie modlitwy, albo w ogóle otwierają dopiero koło 15. Jeśli człowiek nie ma akurat ochoty lecieć karnie do meczetu, musi poszukać sobie innego zajęcia. Ja zazwyczaj ucinam sobie drzemkę.

sobota, 20 kwietnia 2013

ZAMIENIAM SIĘ W TUBYLCA, DRIVER'S EDITION

0 komentarze
Coś mi się tak mgliście kojarzy, że kiedyś marudziłam już tu na temat mojej stopniowej przemiany w tubylca. Im dłużej tu przebywam, tym przemiana ta jest bardziej widoczna. Ostatnie głębsze przemyślenie na ten temat miałam wczoraj, przy okazji krótkiego wypadu autem do kerfura po ziemniaki (jak widać, człowieka dopada czasem rozkmina w najbardziej nieoczekiwanych momentach :)). Jadę sobie więc beztrosko, słuchając w radiu muzułmańskiego wezwania do modlitwy, uświadamiając sobie nagle, że zjechałam z lewego pasa na ekstremalny prawy, nie zaprzątając sobie głowy czymś takim jak kierunkowskaz, a upewnienie się, czy nikt nie wjedzie mi w tyłek zajęło mi ok. sekundy, czyli tyle ile trzeba na szybką kontrolę sytuacji w jednym z lusterek. Wstyd. Przeanalizowałam sobie w głowie trasę dom-carrefour, robiąc szybki rachunek sumienia Porządnego Europejskiego Kierowcy. Z ust wyrwało mi się przekleństwo (wiem, że podczas wezwania na modlitwę przeklinać nie można i trochę się zawstydziłam). Wyszło na to, że w ciągu tych paru miesięcy mojej przygody z katarską ulicą, z uważnego użytkownika drogi przepoczwarzyłam się w aspirującego pirata drogowego. W zasadzie zapomniałam już co to kierunkowskaz i jak się go używa. Jakby ktoś zwrócił mi uwagę, że nawet w dzień należy jeździć z włączonymi światłami - zostałby wyśmiany. Na szumowiny, które śmią jechać lewym pasem poniżej setki należy trąbić, błyskać światłami, a jeśli taki jeden z drugim nie usunie się na prawy pas - zajechać mu drogę i przekazać kilka uwag, podniesionym głosem i wygrażając pięściami. Boczne lusterka - phi, kto by tam z nich korzystał (w naszym aucie od 2 tygodni brakuje jednego z nich po tym jak jakiś nieokrzesany Hindus bez prawka przyfasolił nam swoim rozklekotanym Isuzu). Kto powiedział, że z lewego pasa nie można skręcić w prawo? Jasne że można, przecież robi tu tak nawet policja. Pobocze? Służy do tego, żeby wyprzedzać te wszystkie ślamazary co to wloką się prawym pasem z prędkością poniżej 80km/h. Krawężnik? Notorycznie ignorowany. Jeśli jeździsz landkruzerem, krawężniki i chodnik to dodatkowy pas ruchu, względnie dodatkowe miejsca parkingowe. A te wszystkie punkty karne wlepiane przez upierdliwą drogówkę można z łatwością wymazać przy pomocy koneksji tatusia, a w najgorszym przypadku - karty kredytowej.

Podsumowaniem wszystkiego może być historia opowiedziana mi przez kumpla w pracy. Kumpel miał nieszczęście uczestniczyć w stłuczce z jednym takim Katarczykiem z landkruzera. Katarczyk nie próbował nawet zaprzeczać, że wina jest po jego stronie. Pan policjant spytał go: "co się stało? był pan na podporządkowanej, nie widział pan nadjeżdżającego samochodu?". Katarczyk: "widziałem". Policjant (nieco zaskoczony tą odpowiedzią): "to czemu nie ustąpił pan pierwszeństwa?". Katarczyk: "rozmawiałem z żoną... no i gorąco było!"
Komentarz zbędny.

P.S. Mimo zatracenia się w katarskim stylu jazdy, na codzień nie popełniam nawet połowy z wyżej wymienionych idiotyzmów na drodze, żeby nie było :) zapominam o kierunkowskazie i notorycznie jeżdżę w dzień bez świateł, ale do lokalnego stylu jazdy jeszcze sporo mi (na szczęście) brakuje.

sobota, 23 marca 2013

Z WIZYTĄ U KONKURENCJI :)

0 komentarze
W zeszłym tygodniu miałam przyjemność (wstając o 4 rano na samolot stwierdziłam, że przyjemność jest zdecydowanie wątpliwa) odwiedzić katarską konkurencję po sąsiedzku - ZEA, a konkretnie Dubaj. 
W tym miejscu wyjaśniam tytuł posta: wiele osób (w tym ja) uważa, że Doha w ostatnich latach jak tylko może stara się upodobnić do Dubaju (debatę na temat: dobrze to czy nie? zostawię sobię na innego posta). Cokolwiek emirackie władze wymyślą/wprowadzą w życie, władze katarskie próbują bezczelnie skopiować :)
Moją krótką krajoznawczą wycieczkę zasponsorował pracodawca uznając, że wraz z kolegą nadajemy się do tego, żeby reprezentować go podczas spotkania biznesowego z naszym szefostwem (Mercedes we wszystkich krajach Zatoki podlega bossom zagnieżdżonym na terenie dubajskiego portu - Jebel Ali), a jak się przy okazji jeszcze czegoś nauczymy, to już w ogóle super. Niestety, pracodawca uznał też, że pracownikom naszej rangi nie ma sensu fundować takiego zbytku jak hotel, w efekcie czego wyjazd zaplanowany był następująco: 7 rano wylot z Doha - 8 wieczorem powrót do Doha. O żadnym wypadzie na miasto, wjechaniu na szczyt Burj Khalifa, czy najzwyklejszym wyspaniu się rano nie mogło być mowy. Wstałam więc o tej 4, klnąc na czym świat stoi, obudziłam Męża, który niczym sobie nie zasłużył na takie traktowanie i kazałam wieźć się na lotnisko. Nie zjadłam nawet śniadania, licząc na to, że Qatar Airways (kilkukrotnie obwołane najlepszymi liniami lotniczymi na świecie), ugoszczą mnie na pokładzie jak na linię lotniczą numer 1 przystało. Okazuje się, że jednak nie bardzo. Przed startem dowiedziałam się rzeczy następujących:
1. na śniadanie jest tortilla nadziewana jajecznicą i parówką. Mniam. Do popicia - 150ml soku pomarańczowego z plastikowego pojemniczka.
2. ciepłych napojów niet - lot trwa zbyt krótko. Nie, żebym im nie wierzyła, ale wydaje mi się, że godzina powinna im wystarczyć bez problemu na uwinięcie się z podaniem kawy/herbaty i sprzątnięciem kubków - personelowi pokładowemu Lufthansy 50 minut lotu z Gdańska do Monachium wystarczyło w zupełności.
3. słuchawek do ekranów zamontowanych w siedzeniach także niet - także dlatego, że za krótki lot.
Siedzieliśmy więc z kumplem tą godzinę, przeżuwając nasze jajecznicowo-parówkowe śniadanie, oglądając z zainteresowaniem wiadomości, bez dźwięku.
Humor poprawił mi się jednak bardzo w momencie gdy przez okno zobaczyłam w oddali skyline Dujabu. Kto widział, ten wie. Tonące do połowy w chmurach wieżowce, oświetlone promieniami wschodzącego słońca, z najwyższym budynkiem świata po środku - niezapomniany widok. Doha może się schować :)
Po wyjściu z samolotu trzeba było jakoś dostać się do tzw. free zone (Jebel Ali) - siedziby Daimlera. Kusiło mnie strasznie, żeby spróbować dubajskiego metra, ale kumpel skutecznie wybił mi to z głowy stwierdzając, że na bank się zgubimy i zanim dotrzemy do celu - trzeba będzie wracać na lotnisko. Poszliśmy więc łapać taksę. I tu kolejna niespodzianka. Udało mi się złowić... różową taryfę :) Tak tak, Dubaj wprowadził jakiś czas temu specjalne taksówki dla kobiet. Krótki disclaimer: nie oznacza to wcale, że kobiety nie mają prawa jeździć "zwykłymi" taksówkami. Emirowi i spółce chodziło bardziej o zaspokojenie potrzeb niektórych cnotliwych pań, które wzburzały się na myśl o samotnej podróży taryfą z obcym mężczyzną za kierownicą. Różowe taksówki nie są takie całkiem różowe (a szkoda!) - wyglądają tak:




Za kółkiem siedzą panie (zwykle ekspatki z Filipin i okolic), ubrane w przeurocze mundurki, wyglądające tak:

Jako kobieta, zrelaksowana rozgościłam się na przednim siedzeniu, podczas gdy kolega, czując się chyba dość niepewnie w tak feministycznej scenerii, wcisnął się w kąt z tyłu.
Przebiegu wizyty z biznesowego punktu widzenia nie opiszę, bo padlibyście mi tu jak muchy z nudów. Zaznaczę tylko, że przeżyłam sporych rozmiarów szok gdy zobaczyłam ludzi pracujących w dubajskim Daimlerze (raz jeszcze podkreślam - naszych przełożonych). Średnia wieku - nie więcej niż 30 (nie licząc pojedyńczych jednostek). Jednocześnie, kontrastujący z imidżem rodem z amerykańskiego serialu (piękni, młodzi i bogaci - w większości Niemcy, tak tak!) - pełen profesjonalizm. Gdzie do diabła oni znaleźli tylu ultrazdolnych dwudziestokilkulaktów z gigantycznym doświadczeniem w branży?! Byłam (i jestem) pod ogromnym wrażeniem. Kolega zaś (notabene najmłodsza osoba w naszej firmie - 25 lat) otwarcie stwierdził, że gdyby zaproponowali mu posadę, wyfrunąłby z Doha bez chwili wahania ;) Przeżyliśmy więc niezapomniane 7 godzin wiele się ucząc i wsuwając na lunch warzywka na parze (tak, w tej idealnej firmie nawet lunch podają idealny :D). W drodze powrotnej na lotnisko miałam okazję pooglądać trochę otoczenie. W porównaniu do Doha, Dubaj wydaje się bardziej... cywilizowany (jeśli czytają mnie miłośnicy Kataru - no offense; nie przychodzi mi w tej chwili do głowy żaden inny odpowiedni przymiotnik). Ulice i budynki są wykończone, chodniki to coś zupełnie normalnego, a kierowcy jeżdżą mniej po wariacku (większość nawet używa kierunkowskazów!). Chociaż, oczywiście, żeby wydać ostateczną ocenę i móc napisać trochę więcej, muszę pojechać tam na dłużej (co, mam nadzieję, nastąpi w kwietniu :)).




I jeszcze historyjka na koniec: po wylądowaniu w Doha, czekałam godzinę (!!!) na odprawę paszportową - wiadomo, Katarczycy robią wszystko we własnym tempie, nijak mającym się do tempa reszty świata :P po godzinnym odstaniu swojego w ogonku wśród gapiących się bezczelnie Pakistańskich i Indyjskich robotników (takie moje szczęście - wypełnione pracownikami fizycznymi samoloty z tych właśnie krajów przyjeciały równolegle z moim), gdy wreszcie dotarłam do okienka, miałam ochotę zdzielić siedzącego tam katarskiego młodzieńca paszportem przez łeb. Młodzieniec zeskanował moją wizę, poczym rzucił beztrosko: "Ah, Mercedes! My name is X and I want a discount on a new SL 63!". Złapałam paszport i zwiałam z lotniska najszybciej jak mogłam, żeby przypadkiem nie popełnić czynu wyjątkowo niedozwolonego :)

 

Asia na emigracji :) Design by Insight © 2009